by
20:11:00
1 komentarze
bunkier w Konewce
Groty Nadgórzyckie
Impact
Niebieskie Źródła
Pilica
Piotrków Trybunalski
Puszcza Kampinoska
ruiny
Skansen Rzeki Pilicy
Tomaszów Mazowiecki
Unewel
Warszawa
Zalew Sulejowski
zamek
Autor: Marzanna
Plany naszych wycieczek budowane są zazwyczaj wokół
jakiegoś przypadkowego zdarzenia.
Jasne, są takie miejsca, do których po prostu trzeba
jechać i wtedy się organizuje wszystko i się jedzie. Ale najczęściej - z powodu
ograniczonych finansów/urlopów – jakieś wydarzenie definiuje kolejne miejsce,
które zobaczymy.
Tak też było w przypadku obrzeży i małego skrawka Puszczy
Kampinoskiej.
Kiedy LIVE NATION ogłosili pełny skład pierwszego dnia
festiwalu IMPACT na Warszawskim Lotnisku Bemowo, pobiegłyśmy z Joanną na
złamanie karku po bilety. Zakupiłyśmy, popłakałyśmy się ze szczęścia: SLAYER –
KORN – RAMMSTEIN i zaczęłyśmy knuć.
Pociągi jeżdżą do stolicy, autobusy jeżdżą, ludzie
samochodami jeżdżą. Ale to trochę za mało na nasze wymagania. Tak wsiąść do
pospolitego środka komunikacji miejskiej i pojechać, posłuchać i wrócić.
Eeeee…
I tu pojawia się żarówka! Pyk! A może by tak… Bo Ania
mówiła, że ona chętnie odwiedziłaby dom babci a to trochę po drodze. W
miejscowości, o której nikt nigdy nie słyszał – choć Ania cały czas utrzymywała
uparcie, że taka miejscowość na pewno istnieje, a która to miejscowość nazywa
się Unewel i znajduje się na Google Maps, jeśli tylko wystarczając bardzo –
czyli całkowicie – przybliży się mapę do określonej lokalizacji – znajduje się
ów domek.
Unewel można w zasadzie znaleźć tylko mając dobrą
nawigację, ewentualnie znając drogę, bo w pobliskim Tomaszowie Mazowieckim nikt
o Unewlu nie słyszał, a Ania…
To, że się spędziło połowę młodości i dzieciństwa w jakimś
miejscu i jeździło się tam na każde możliwe wakacje i ferie to w ogóle nie
znaczy, że się wie jak tam dojechać! Zwłaszcza, jeśli miejscowość owa składa
się z głównej ulicy, przystanku autobusowego, sklepu spożywczo-przemysłowego,
strażnicy i kaplicy. Zwiedziliśmy całość bardzo szczegółowo w około 20 minut.
Poza przystankiem, bo ten był stale zajęty. (Przystanek w Unewlu spełnia także funkcję
rozkosznej wiatki towarzysko-barowej.)
I proszę mnie nie zrozumieć źle i nie posądzać o krytykę,
od której jestem daleka! Uważam, że Unewel jest miejscem bardzo uroczym!
Uroczym na sposób minimalistyczny, niemalże Zen.
Ulokowaliśmy się w domu babci – w którym oczywiście
straszy ponoć na strychu, więc tam się nie zapuszczałam w dzień, a w nocy
miałam ciekawsze zajęcia; takie jak socjalizacja i integracja, bez pominięcia
alkoholizacji. Nie oceniajcie mnie! Inaczej bałabym się spać w nawiedzonym
domu!
Mieliśmy przed sobą cztery dni zwiedzania, dobrego
jedzenia, siedzenia przy ognisku do nocy i rozpraw filozoficzno-życiowych!
Ale od początku.
Udało nam się trasę z Bielska-Białej ustalić tak, że
biegła przez Olsztyn koło Częstochowy. A zależało mi na tym, bo są tam
wyjątkowo urokliwe ruiny średniowiecznego zamku królewskiego, ruiny znajdujące
się na szlaku Orlich Gniazd.
Już od jakiegoś czasu wybieraliśmy się w tamtą stronę,
ale nigdy nie było nam po drodze. Wprawdzie padało i było dość zimno jak na
początek czerwca, ale nie padał śnieg i nie było tornada, więc na upartego
można by nawet zrobić piknik! Ja tak uważam. Tylko trzeba mieć parasol i
wodoodpornego grilla. Zwłaszcza, że na ruinach dużo osób przed nami urządzało
sobie pikniki, o czym świadczyć mogą puste butelki po wódce, piwie i niezidentyfikowanych
cieczach, które to butelki zostały zapomniane prze pomyłkę lub pośpiech
biesiadujących. Innej wersji wydarzeń nie przyjmuję do wiadomości.
Nawiasem mówiąc, to byłoby czymś bezwzględnie genialnym
móc spędzić całkiem legalnie noc w ruinach średniowiecznego zamku królewskiego
w dowolnej części słowiańskich ziem. Wrócę jeszcze do tego tematu, wrócę w
czasie niedługim!
Ruiny zamku w Olsztynie są olbrzymie i bardzo ciekawe!
Trafiliśmy na czas, kiedy wszystkie możliwe trawy i zioła zakwitły i szliśmy pomiędzy
wapiennymi murkami po wielobarwnym kobiercu, który zdawał się mieć za nic podłą
pogodę. Krańców wschodniego i zachodniego strzegą świetnie zachowane wieże,
które można zwiedzać. Plan zamku można obejrzeć na stronie www.zamekolsztyn.pl.
Na stronie też znajdują się przydatne informacje, historia i ciekawostki, a
także kalendarz imprez.
Wstęp na ruiny jest płatny, kosztuje od 0zł do 3,5zł – w
zależności od zaawansowania w latach zainteresowanego.
W końcu! Nie dość, że zobaczyłam zamek, który bardzo
chciałam zobaczyć, to jeszcze pogoda była piękna – lało, jak już wspomniałam –
i dodatkowo Bartek nie kupił genialnej, acz uszkodzonej koszulki od
nieuczciwego pana sprzedawcy koszulek!
Udany dzień! Pomimo, że nie było mufinek. A powinny być
mufinki, bo to 1 czerwiec, Dzień Dziecka.
Drugiego czerwca także nie było mufinek.
Były natomiast Niebieskie Źródła, Skansen Rzeki Pilicy,
Zalew Sulejowski i ognisko!
Tomaszów Mazowiecki jest bardzo ładnym miastem. Nie
oczarował mnie niczym szczególnym, ale też nie zagłębialiśmy się w jego
historii, uznaliśmy, że będziemy zwiedzać okoliczne atrakcje. Mimo tego
przyjemne miasto tak na pierwszy rzut oka i przejazdem.
Na jego obrzeżach leży rezerwat przyrody, nieduży
rezerwat (28,8 ha), który słynie głównie z tego, że źródła krasowe, które tutaj
przebijają się przez piaszczystą glebę robią głupoty w postaci wizualnych
efektów na tafli wody w jeziorkach, która w zależności od kąta padania światła
i pory dnia zmienia kolor z błękitnego na lazurowy i pochodne odcienie. Ciekawe
zjawisko.
Poza tym Niebieskie Źródła z powodu stale utrzymującej
się temperatury wody (6-11C) są ostoją dla kaczki Krzyżówki będącej symbolem
rezerwatu, a także innych ptaków wodnych, w tym łabędzi.
Nie mogę powiedzieć, że to miejsce zwaliło mnie z nóg.
Raczej ilość komarów mogłaby. Park otaczający źródła jest skromy, zaopatrzony w
typowy polski krajobraz – panów z flaszką na ławce. Warto zobaczyć, ale jeśli
jest się w okolicy. Celowo się wybrać – nie ma sensu. Wstęp jest darmowy.
Wydaje mi się, że jesienią może tam być nawet ładniej.
Po przeciwnej stronie drogi – same atrakcje w tym
Tomaszowie! – znajduje się Skansen rzeki Pilicy, będący dla odmiany bardzo
ciekawym skansenem poświęconym jak sama nazwa wskazuje najdłuższemu lewemu
dopływowi (319km) Wisły.
I tak zobaczyliśmy tutaj słynny ponoć młyn wodny
przeniesiony do Tomaszowa z Kuźnicy Żerechowskiej, otwarty do zwiedzania
wewnątrz i zaopatrzony w makiety mostów na Pilicy, młynów wodnych, kolekcję
żelazek, młynków do kawy i pieprzu, oraz kamieni młyńskich. Prawdę mówiąc to ja
młyn widziałam tylko z zewnątrz, bo gapiłam się na czołgi, amfibie i inne
trofea powojenne, które w doskonałym stanie, pięknie wyeksponowane oglądać
można na terenie skansenu. Na stronie www.skansenpilicy.pl przeczytać można
wszystko o tym ciekawym miejscu. Polecam!
Wstęp na teren skansenu jest płatny, kosztuje około 5zl
od osoby. Wydaje mi się, że ten skansen to nie lada gratka dla miłośników
militariów i wojenek.
Podejrzewam, że z powodu ekscesów nocy poprzedniej, w
których naturę nie będę wnikać i rodzaj ekscesów pozostawię wyobraźni
czytelników – niezbyt byliśmy chętni to wykazywania zwiększonej aktywności
psychofizycznej.
Poza tym była niedziela, pora obiadowa, a nad Zalew
Sulejowski do Smardzewic gdzie mają pizzę - niespełna 6km. Do tej pory nie mogę
przeżałować, że nie mamy jak wozić ze sobą rowerów, bo o pojechaniu na
dłuuuuugą wycieczkę rowerową z moimi towarzyszami niedoli to nawet nie mam co
marzyć.
W Smardzewicach zjedliśmy coś, co ja nazywam „polską
pizzą”, czyli kilkucentymetrowym ciastem drożdżowym z zapieczonymi na górze
dodatkami pozostawiającymi wiele do życzenia. Nie polecam. Polecam natomiast
zdecydowanie sam Zalew Sulejowski, który powstał w wyniku utworzenia na Pilicy
w Smardzewicach tamy z elektrownią, które to działają z powodzeniem od początku
lat 70-tych ubiegłego wieku. Jezioro jest ponoć największym zbiornikiem wodnym
w centralnej Polsce i ze względu na to, że ma bardzo złożoną i ciekawą linię
brzegową wiele się tu dzieje. Są plaże, kajaki, rowerki, żagle. Fajne miejsce. Zarówno,
jeśli lubi się wylegiwanie na piasku jak i aktywny wypoczynek.
No ale my wolimy zwiedzanie.
Obeszliśmy molo, plażę, kawałek lasu i uciekliśmy przed
komarami. To jakaś plaga jest. Serio! Na komary podobno pomaga smarowanie się
olejkiem goździkowym – musze sprawdzić; a także jedzenie witaminy B. Także w
fazie testów. Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś ciekawe sposoby, to ja poproszę.
Ponieważ jesteśmy uparci to pomimo ciągłych przelotnych
opadów udało nam się rozpalić ognisko koło domku Babci i upiec lokalne wyroby
mięsne zakupione w Kauflandzie. Dopiero nocna burza nas przegoniła i dobrze, bo
następnego dnia pewnie bylibyśmy tak samo śnięci a przecież bunkier kolejowy w
Konewce sam się przecież nie zwiedzi!
Pierwotnie chcieliśmy zobaczyć żubry, które mieszkają
nieopodal, ale nie przygotowaliśmy się na kilkukilometrowa trasę pieszo przez
las w błocie po łydki i ostatecznie po rozmowie o cenach z panem woźnicą, powożącym
bryczką w stronę żubrów, uznaliśmy, że aż tak bardzo to tych żubrów nie musimy
zobaczyć i pognaliśmy do pobliskiej Konewki (żubry mieszkają w Rezerwacie
Żubrów w Smardzewicach, Konewka znajduje się mniej niż 20km na północny-wschód
od jeziora.
Trudno, odpuściliśmy żubry i z nadzieją na coś fajnego,
zaparkowaliśmy w błocie tym razem zaledwie po kostki, u bram skansenu w
Konewce. Niestety, ponieważ padało wcześniej dość długo, błoto towarzyszyło nam
w zwiedzaniu tej części Polski, bo też zwiedzaliśmy przede wszystkim przybytki
mieszące się w lesie. Pięknym głównie sosnowym lesie, rosnącym na piasku. I
błocie.
Och Konewka!
Zacytuję fragment informacji, które zamieszczone są na
rewelacyjnej stronie www.bunkierkonewka.eu.
„Budowa schronów w Konewce i Jeleniu była następstwem
utworzenia w końcu 1939 r. w Spale siedziby ważnego niemieckiego ośrodka
dowodzenia Ober-Ost. Oberbefehlhaber der Ost – czyli Dowództwo Wojskowe na
Wschodzie obejmowało swoim zasięgiem wschodnie tereny okupowanej Polski
(Generalnego Gubernatorstwa) i tereny Prus wschodnich graniczące ziemiami
zajętymi przez Związek Radziecki.
Przewidując wybuch konfliktu zbrojnego ze stalinowską
Rosją Hitler polecił budowę umocnionych centrów dowodzenia, z których niemieccy
dowódcy bezpiecznie mogliby dowodzić rozwinięciem operacji wojskowych na
wschodzie. W Spale postanowiono ulokować dowództwo Grupy Armii Środek.
Przedsięwzięciu nadano kryptonim „Anlage Mitte” (Obszar Środek).
[...]
Do czerwca 1941 r. w Konewce i Jeleniu powstały dwa
kompleksy żelbetowych schronów. Głównymi obiektami tych kompleksów miały być
potężne schrony kolejowe, mogące pomieścić całe składy pociągów sztabowych,
których kilkanaście Niemcy wykorzystywali od początku wojny jako ruchome
ośrodki dowodzenia dla sztabów wojskowych, a także dla najwyższych dostojników
III Rzeszy z Hitlerem na czele.”
Nie wiedziałam tego wcześniej, bo planując wyjazd,
postawiłam na mapie kropki w miejscach, gdzie stoją zamki i ruiny, a nie
zauważyłam bunkrów! Pozbawieni więc wiedzy na temat tego, co tak naprawdę
będziemy oglądać zapytaliśmy jednego ze spotkanych na terenie muzeum
pracownika, gdzie jest kasa, a pan wskazawszy nam kierunek poinformował, że oni
to są już zamknięci dzisiaj!
CO??
Na szczęście w tym samym czasie napatoczyła się wycieczka
szkolna, której opiekunowie byli tak uprzejmi, że pozwolili nam zwiedzać
bunkier z ich przewodnikiem.
Zaczęliśmy więc udawać uczniów klasy trzeciej szkoły
podstawowej – co wcale nie było bardzo trudne, bo na co dzień zachowujemy się
mniej więcej na poziomie uczniów klasy trzeciej szkoły podstawowej… Albo
gorzej.
Bilety wstępu dla zwiedzających to 5-8zł, czyli w
zasadzie za taką atrakcje to bezcen! Naprawdę te nasze wspaniałe muzea i
rezerwaty nie są drogie i trochę chęci, Google Maps, przewodnik i można
zobaczyć fantastyczne rzeczy za niewielkie pieniądze.
Bunkier! Przeeeecież o bunkrze a nie o głupotach.
Bunkry są dwa, my zwiedzaliśmy ten odrestaurowany i zagospodarowany
oraz zaopatrzony we wspaniałe zbiory, pośród których znajdują się pojazdy
opancerzone, broń i przedmioty codziennego użytku, wszystko z tamtego terenu i
czasu, w którym miało to znaczenie strategiczne.
W ogóle nie wiedziałam, że jest coś takiego jak schrony
kolejowe. Bunkier w Konewce ma 380m długości i zrobił na mnie kolosalne
wrażenie. Klimat i mikroklimat, jaki tam jest, oddziałuje tak silnie, że
czytając stare propagandowe plakaty, rozwieszone na ociekających wilgocią
ścianach, człowiek dosłownie spodziewa się, że kiedy obejrzy się za siebie,
zobaczy niemieckich oficerów uwijających się wokół jakiegoś wagonu kolejowego i
usłyszy rozkazy rzucane po niemiecku!
Zachwyconam!
Później poszliśmy głębiej w las, panowie z obsługi
pozwolili nam, bo jeden z nich ciął drewno po godzinach i obiecał, że nas nie
zamknie na terenie muzeum. Och, nie płakałabym, gdybym miała spędzić tam noc!
Bunkier z zewnątrz wygląda tak samo niesamowicie jak wewnątrz. Strzeżony przez
kilka mniejszych bunkrów, z których wszystkie porośnięte są mchem i zasłonięte
strzechą drzew, miejsce sprawia wrażenie opuszczonego miasta
zindustrializowanych elfów. Porządny kawał historii podany w najlepszym stylu,
aż nie chciało się odchodzić.
Wieczorem w Unewlu odwiedziło nas kilku lokalnych
satelitów wypuszczonych przez miejscowe jednostki stróżująco-dziennikarskie w
celu ustalenia: Kto? Z kim? Jak wyglądają? Czym przyjechali? Po co? I czy Anka
zbrzydła czy wyładniała. Myślę, że nie zawiedliśmy nikogo! Dodatkowo Bartłomiej świętował swoje urodziny więc willa drżała w posadach!
Wiem dokładnie jak odbywa się taki rekonesans, bo sama
mieszkam na wsi. Tu straż sąsiedzka działa na pełnych obrotach! Ma to oczywiście
swoje plusy i minusy. Ale o tym innym razem.
Wtorek to Warszawa i tu powinnam opisać całe ceregiele z
noclegiem, który rezerwowałam w marcu, a dwa dni przed naszym przyjazdem
okazało się że noclegu nie ma, i dalej jak hostel został podobno oszukany i
szukał nam noclegu gdzie indziej, z dojazdem na Bemowo etc. Tylko po tym
wszystkim nie bardzo mam już siłę o tym myśleć. Udało mi się odzyskać pieniądze
i to jest najważniejsze.
Tego dnia opuścił nas Marcin, który wracał następnego
dnia do siebie do Irlandii i pożegnaliśmy go ze łzami w oczach – łzami radości
i wzruszenia oczywiście :P – na dworcu w Tomaszowie Mazowieckim.
Do Warszawy dotarliśmy, zameldowaliśmy się w Hostelu i po
drzemce, która była nieunikniona Joanna i ja udałyśmy się w strugach deszczu na
Bemowo na Impact Festival.
Właśnie ten festiwal pociągnął za sobą całą tę wycieczkę.
Bo jechać do Warszawy na koncert i z powrotem, jak ma się zaoszczędzoną stówkę
czy dwie to się nie opłaca! Trzeba to jakoś wykorzystać, żeby nie było pustego
przebiegu!
IMPACT był zorganizowany fantastycznie! Jak większość
dużych festiwali, na których bywamy, serio!
Większość, ale nie wszystkie. O tym tez napiszę przy
innej okazji.
SLAYER grał w ulewie, minutą ciszy uczciwszy śmierć
Jeff’a Hanneman’a, który zmarł miesiąc wcześniej.
Później KORN i RAMMSTEIN. Deszcz w końcu przestał padać,
a lotnisko Bemowo ma super podłoże, bo tam chyba mają piasek pod tą trawą i nie
było błota, bo wszystko wsiąknęło. Po ostatnich kąpielach błotnych to byłą
ulga.
Koncerty to jednak temat na inną opowieść. Za dużo by
opowiadać.
Na zakończenie opowiem jeszcze o Grotach Nadgórzyckich i Piotrkowie Trybunalskim i tym, że ten drugi jest
kolejnym wielce uroczym miasteczkiem, na liście wielce uroczych miasteczek.
Groty!
Byliśmy tu w poniedziałek, ale mieli nieczynne, a
ponieważ z Warszawy i tak wracaliśmy przez Unewel, zajrzeliśmy ponownie i tym
razem udało się i bardzo mnie to cieszy, bo miejsce jest dość niezwykłe.
Pani przewodniczka wprowadziwszy nas prosto w serce olbrzymiej
żółtej skały opowiedziała nam, że jest to słynny piaskowiec, który swą urodą przyciągnął
chętnych okolicznych mieszkańców, którzy zaczęli drążyć w miękkiej skale i
wydobywać biały piasek, który szybko stał się modny i drogi. Chłopi drążyli
więc coraz głębiej wydłubując rozległe pieczary i korytarze, ktoś zginął
przysypany od czasu do czasu, kogoś postraszył diabeł…
Pięknie odrestaurowane miejsce. Super fajna pani
przewodniczka, która mówiła ciekawie i do rzeczy.
Na obrzeżach Tomaszowa jest kopalnia piasku, można ją
zwiedzać, ale nam zabrakło już czasu.
Następnym razem.
Ostatnim punktem wycieczki był wspomniany już przeze mnie
Piotrków Trybunalski, który tak mile mnie zaskoczył swoją urodą, zamkiem,
wystawą rysunku na rynku, dowcipem restauratorów [na zdjęciu], dobrym jedzeniem
w Zielonej Oliwce – plus za to!
Tam właśnie zaadaptowaliśmy do własnych potrzeb pewien
zwyczaj, który pojawił się jakiś czas temu na świecie, mianowicie zakaz
używania telefonów i urządzeń elektronicznych przy wspólnym posiłku. Kładziemy
telefony na środku stołu, ekranem w dół a ten, kto pierwszy sięgnie po telefon
– płaci rachunek. Telefon można wziąć, jak kelnerka przyniesie rachunek. Jak do tej pory niestety każdy płacił za siebie :)
Marzanna, Unewel 1-5.VI.2013
Więcej zdjęć w Galerii.
Ten artykuł dowodzi, powtórzę za Jachowiczem, "Cudze chwalicie, swego nie znacie". Polska jest pięknym krajem, ma wiele fantastycznych miejsc, tylko trzeba mieć oczy szeroko otwarte :-) Swoją drogą fajnie napisane sprawozdanie (chwytliwy tytuł- naprawdę mnie urzekł), podoba mi się jego forma – dużo ciekawostek jak również potrzebnych informacji. Czyta się lekko i przyjemnie. Dodatkowym plusem jest przejrzyście umieszczony tekst. Blog super, czekam na więcej!
OdpowiedzUsuń