Kto bogatemu zabroni? I nam. Czyli zjeść metro i dzwonki

by 12:13:00 2 komentarze
Lotnisko Changi w Singapurze jest wyłożone dywanem. Cała hala przylotów. I ma chodniki Jetsonów - znowu nie zrobiłam zdjęcia telefonem, a te z aparatu będą dopiero jak wrócimy - każdy, kto nie jest obywatelem tego państwa-miasta musi wypełnić immigration card, przejść przez immigration i załatwione. Polacy nie potrzebują wiz.
Singapur jest wspaniały. Ale nie jest to ten przepych jak w Dubaju. Mieszkamy w Little India i jest tu dość brudno. Spodziewałam się po tym co czytałam o Singa, czystości, higieny i porządku. Tymczasem jest tu brudniej niż w Malezji. 
Jedzenie jest oczywiście tak genialne że ciągle coś jemy. 
I nie jest tak drogo jak wszyscy nas straszyli. Jest drożej, zgadza się, ale jedzenie i transport przy polskich chorych cenach to nie kosmos. Bałam się ze będzie gorzej.  Przykładowo za S$3-5 singapurskich (S$1 = 2.60zł) można najeść się u hindusa na cały dzień plus piwo za S$3-5.
Lofi Inn, nasz hostel przy Dickson Road. Nigdy nie sprzątana łazienka, pościel po kimś, dzisiaj Joanna znalazła gruby czarny włos pod swoim jajkiem sadzonym na śniadanie :D
Kiedy wychodzimy z hostelu na miasto musimy przemykać chyłkiem obok lobby żeby nie zaczepił nas nadgorliwy recepcjonista próbujący wcisnąć nam wycieczki ze zniżką opowiadając gupoty o mieście (wczoraj zamiat do China Town skierował nas na China Market i tym sposobem musimy do China jechać dopiero dzisiaj. 
Karaluchy są ;]

Pierwszego dnia pojechaliśmy pod Singapore Flayer - wielkie koło obserwacyjne, którego szklane wagoniki suną powoli pozwalając nacieszyć się panoramą miasta. Taka przejażdżka kosztuje S$25, a skoro nie można mieć wszystkiego, wybraliśmy wjazd na taras luksusowego hotelu Marina Bay Sands, składającego się z trzech wież połączonych u szczytu "łodzią". Widok wspaniały, ale to "tylko" 56 pięter, wiec w porównaniu z oszałamiającym Burj Khalifa i Petronas Towers nie zwaliło nas z nóg. Niemniej warto.
Wieczorem wybraliśmy się do pobliskiego Mall'a - mijając dziesiątki sklepów jubilerskich w Little India - żeby sprawdzić czy czasem nie będzie nam taniej jeść buły, zamiast stołować się u hindusów - nie było. Ale kupiliśmy kilka cudacznych słodkich bułek i jakieś napoje z lodówki, co okazało się błędem, bo jeśli mała Ice Tea Blueberry kosztuje S$1.20 to z lodówki jest o 15 centów droższa. Serio, serio.
Pojechaliśmy do China Town, zjedliśmy genialny lunch w chińskiej wegetariańskiej knajpce, za jakieś S$10 za 3 osoby i ruszyliśmy z buta spowrotem do Marina Bay i Gardens by the Bay żeby przespacerować się Sky Walk - kładką rozpiętą pomiędzy dwoma ze słynnych stalowych drzew "rosnących" w cudownym parku nad zatoką. Wstęp kosztuje S$5 od osoby a kładka jest straszna, bo pod stopami ma się siatkę i przestrzeń. Brrr... Ale i tak pięknie.
Przespacerowaliśmy się dzielnicą biznesową i z nogami krótszymi o 20cm ulokowaliśmy nasz piknik obok Merliona, symbolu Singapuru (Singa - lew). O 20:00 pod Marina Bay Sands - i nad - zaczął się pokaz laserów, ale nie było to powalające show. 
Wcześniej w China Town obeszliśmy znowu dwie wspaniałe świątynie. Buddyjską: Buddha Tooth Relic Temple - z reliktem Buddy pod postacią zęba powyższego. I hinduską Sri Mariamman Temple
China Town jest dużo czystsze niż Little India. Wracając do hostelu powłuczyliśmy kopytkami ze zmęczenia. Cały dzień był pochmurny i duszny, i nie do wytrzymania, możliwe że to przez nie tak odległy przecież straszny tajfun, który nawiedził Filipiny.
Liczliśmy, że potrzebujemy jeszcze pieniądze na metro, dzwonki - pamiątki z China Town i jedzenie, tak narodził się żarcik sytuacyjny "zjeść metro i dzwonki" :)


- Where are you from?
- Poland.
- Aaaa... Poland! Where were you before Singapore.
- Kuala Lumpur. And now we're flying Bangkok.
- Ooooh! You are rich there in Poland!


Poza tym podobno azjaci nie rozróżniają twarzy Europejczyków. Czy to możliwe?  Na pewno nie potrafią ocenić naszego wieku. Agnieszkę i mnie wzięto za siostry :D
Z lotniska Changi do centrum jedzie się około 40 minut metrem za S$2.20. Po centrum metro kosztuje S$1.00-1.50, warto doładowywać raz zakupione karty, komunikacja jest bezbłędna.


Danie dnia: Masala Dosai i Almond Snickers, Rosewater z niewiadomoczym drink, soya fish.

obrazkowa

nie-dzielna

Everything changes. Everything is connected. Pay attention.

2 komentarze:

  1. Pani Pawełek, a gdzie post o Bangkoku?
    Proszę nadrobić zaległości!

    OdpowiedzUsuń
  2. Panie Pudełko, uprzejmie informuję że post się pisze. Skończę go na plażingu na Borneo. Pozdrawiam z Kuala Lumpur :)

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga