Cztery dni w Dubaju

by 11:59:00 0 komentarze
Burj Khalifa
Pierwszy lot z Emirates.
Tak się zdarzyło, ze dla niektórych z nas to był pierwszy lot samolotem EVER i byłoby naprawdę genialnie gdyby nie banda polaków, z rodzaju tych band że jak darmowy alkohol to trzeba korzystać. Nie zważając na efekty finalne. 
Z Warszawy lecieliśmy 5h z drobnymi i pod koniec rozmawialiśmy ze sobą już tylko po angielsku, żeby ktoś nas czasem nie połączył z imprezującą w sposób nieokiełznany gromadą. Zmęczeni - latanie chociaż wspaniałe, na prawdę meczy - w kooońcu poszliśmy szukać taksówki ponieważ ociekło nam ostatnie metro w okolicach północy a następne odjeżdżało następnego dnia dopiero po godzinie 13:00 czyli po modlitwie, bo to piątek a muzułmanie wtedy świętują.
I tu w zasadzie zaczyna się przygoda :)
Wychodząc z lotniska z terminalu 3 poszliśmy w stronę tych zwykłych taksówek, jakie jeżdżą po Dubaju ale panowie taksiarze zatrzymali nas i jeden z nich zdążył już nawet otworzyć bagażnik i zaprosić do niego nasze podręczne bagaże. Podręczne, bo bagaż rejestrowany poleciał prosto do Kuala Lumpur i mieliśmy odebrać go dopiero za 24h. Zaprotestowaliśmy uprzejmie zanim Ahmed zdążył zapakować nas do swojej limuzyny Infinity, czarnej oczywiście z beżową tapicerką ze skóry. 
- What's the price Ahmed? 
- Don't worry! - Zapewnil mile mleczno-czekoladowy arab i pomimo ze obwiózł nas dookoła Dubai Mall, czyli największego centrum handlowego na świecie dwa razy, to i tak zapłaciliśmy w miarę swojego budżetu zaplanowanego; nie drogo, bo $40 a nocna wycieczka limuzyną, ulicami zupełnie niezwykłego miasta była warta dużo więcej. Ahmed nie był zbyt szczęśliwy, kiedy odmówiliśmy kolejnej rundki po mieście ale wysadził nas przy wejściu do Mall, u podnóża Burj Khalifa i tańczącej fontanny. Środek nocy, puste ulice, nie licząc pojedyńczych turystów, tłumów sprzątaczy i samochodów myjących ulice chlorem. 
Burj Khalifa
Dubai Marina Bay
Zapach Dubaju to zapach pustyni, upału i chloru.
Dubai Marina Bay
Wcześniej kupiliśmy online wejściówki na taras widokowy na Burj Khalifa, taras znajduje się na 124 piętrze, a winda która zabiera turystów z poziomu zero, osiąga je w mniej niż minutę, przeciążenia takie, jak w samolocie. Zanim jednak mogliśmy to zobaczyć pospacerowaliśmy i zdrzemnęliśmy się na ławkach dokładnie vis a vis Burj, zrobiliśmy milion zdjęć i po kilku godzinach takich doznań, plus lot samolotem byliśmy już bardzo zmęczeni. Kawa pomogła nieco, bardziej rozbudziło nas zwiedzanie ponad 800 - metrowej wieży. Niesamowite :) ceny kawy, jedzenia i suwenirów są w Dubaju wzięte z kosmosu i zapłaciliśmy za 4 pepsi $17... Pewnie dlatego że było to obok Burj Al Arab i nic innego nie było w okolicy. Poza klimatyzowanymi przystankami autobusowymi.
Wcześniej poczytałam co nieco o Burj Khalifa i obejrzałam zdjęcia, ale to, co zobaczyliśmy przeszło moje najśmielsze oczekiwania! Jak i zresztą większość rzeczy w Dubaju.
Po niechętnym opuszczeniu wieży mieliśmy dużo czasu na szwendanie się po mieście, bo nie chcieliśmy wydawać całej wypłaty na taksówkę na wyspę palmową - tę mniejszą, ta duża jest nieco dalej więc moglibyśmy nie zdążyć wrócić na nasz samolot o 22:00 - a metro jeździło dopiero od 13:00 z powodu święta, jak już pisałam. 
Żar lał się z nieba.
Obejrzeliśmy więc kawałek centrum z klimatyzowanej kładki z chodnikami jak u Jetsonów, wiodącej z Mall do stacji metra a później, kiedy usłyszeliśmy jak Imam nawołuje do modlitwy poszliśmy śladem panów tuptających w stronę meczetu z każdej strony, żeby popatrzeć. Podładowaliśmy telefony w klimatyzowanej poczekalni metra, zeżarliśmy M&Msy z bezcłówki w Warszawie, wypiliśmy po 0,3l wody - po ku*** dolarze za butelkę - i w końcu przyjechało metro! Wypchane po brzegi i częściowo posegregowane na płci. Tak, serio. Są specjalne wagony oznakowane i przeznaczone tylko dla kobiet i dzieci. Przyjechaliśmy na stację, która podobno znajdowała się niedaleko od wyspy, popytaliśmy o drogę i poszliśmy z buta te domniemane 20 minut... Ta... Przy American University in Dubai powiedzieli nam że tam prosto, w lewo, prawo, na rondzie i już,co nie do końca było prawdą, więc nie ufajcie tam nikomu :D
Jak już zgubiliśmy się, to wylądowaliśmy na środku budowy autostrady, a jak! I bardzo uczynni acz nie mówiący po angielsku hindusi wskazali nam drogę na wyspę. Jeden pokazał na wschód, drugi na zachód... Uwierzyliśmy własnemu przeczuciu i po przebiegnięciu w akompaniamencie klaksonów różnorakich Porshe i Ferrari, sześciopasmówki, patrzyliśmy już z wiaduktu na brzegi wyspy, na które kuuurde nie było wejścia.
Olaliśmy więc wyspę i postanowiliśmy zobaczyć z bliska kosmiczny budynek Burj Al Arab, który majaczył całkiem niedaleko. Aha. Niedaleko! Kolejny zonk. Po przejściu jakiś dwustu metrów poddaliśmy się kiedy uznaliśmy, ze to pustynne słońce chce nas jednak zabić i zapytaliśmy pierwsze żywe istoty napotkane na trasie, czyli pana kierowcę rozklekotanego busa pełnego wychudzonych pracowników w niebieskich uniformach. Powiedział nam oceniając nasz stan zdychających w upale durnych europejczyków i bezwzględnie doradził taksówkę, powtarzając raz po raz, że to jest daleko. Podziękowaliśmy i już mieliśmy zacząć polowanie na taksówkę godząc się z bezsensowną utratą kolejnych dziesięciodolarówek - najpierw narażając się na szyderczy akompaniament klaksonów Astonów Martinów - kiedy Ali nas zawołał, że on w sumie może nas podwieźć bo kursuje tak z pracownikami. No dobra! 
Tak właśnie wylądowaliśmy w busiku, my różowi Polaczkowie i 7 zmęczonych, chudych arabów i... Jak to było? "Z autobusem arabów zdradziła go..." :D
Burj Al Arab
Z uśmiechem na twarzy i dychą od nas, Ali wysadził nas tuż pod bramą Burj Al Arab! Na teren Burj Al Arab oczywiście nie weszliśmy, bo to hiper drogi hotel, ceny od 700€ za noc. Tak. Serio. Obejrzeliśmy więc to cudo z zewnątrz i poszliśmy zamoczyć niektóre, lub czasem wszystkie części ciała w Zatoce Perskiej, do której był dostęp poprzez miejską plażę sąsiadującą z plażą Burj Al Arab a odgrodzoną ośmioma parawanami.
Plaża szeroka, woda ciepła... Och... :)
Zdaje się też, ze Piwnica Zamkowa z Bielska-Białej będzie miała niezła reklamę, bo KTOŚ z braku stroju kąpielowego kąpał się w koszulce powyższego lokalu :) Słońce zaczynało zachodzić, zmęczenie zamykało nam oczy na siłę, durne uśmiechy prawdziwego szczęścia nie schodziły z naszych gąb a taksówka za 10 dirham zawiozła nas do metra. Wcześniej tego samego dnia, kiedy kupowaliśmy bilety, okazało się, ze z okazji święta wystarczy kupić jeden bilet za 4 dirhamy i można na nim jeździć cały dzień gdzie się chce i ile się chce! 
W Zatoce Perskiej
Jeszcze na lotnisku, korzystając z pryszniców, poznałyśmy Ellen, miłą amerykankę z meksyku, którą uczyłyśmy suszyć włosy pod suszarką do rąk i której podobał się plan naszej wycieczki, a sama podróżowała z mężem do Indii, Chin i Japonii :) 
Croissanty po $4, które były naszym pierwszym posiłkiem tego dnia poza frytkami 17 godzin wcześniej i wspomnianymi już M&Msami smakowały bosko, a lot do Kuala Lumpur, który trwał 7h 20m przespaliśmy.
Mogę śmiało nosić koszulkę z tandetnym I LOVE DUBAI i będzie to bezwzględnie prawda :) na razie to tyle. Zdjęcia będą już z domu, bo nie mam tego dingsa do ich zrzucenia. Wybaczcie błędy ale piszę z deszczułki Joanny, a ona tu nie ma słownika.

Comming soon...
Freddie Nein! I jak wygląda bilet na pociąg w Malezji, oraz oryginalne podróby z China Town, nowy najlepszy drink oraz dlaczego niektórzy potrzebują kuratora :)
See ya!

P.S. Aaaa... Cztery dni w Dubaju! Tak. Bo jakoś nie wierzę, że to wszystko zmieściło się w kilkanaście godzin :)

Pozostałe zdjęcia są TUTAJ :)

Unknown

nie-dzielna

Everything changes. Everything is connected. Pay attention.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga